GDY „KURA DOMOWA” BYŁA CHLUBĄ NARODOWĄ

dzieła sztuki

Na każdym szczeblu drabiny holenderskiego społeczeństwa tego okresu, gospodyni domowa czyni sobie z wzorowego prowadzenia gospodarstwa najwyższą cnotę. Wysiłki te korespondują z jej religijnie usankcjonowaną rolą społeczną, a efekty niemal kompulsywnych porządków i zabiegów higienicznych składają się na powszechnie szanowany i podziwiany obraz kraju czystych i schludnych domów, ulic i miast.  

Portret staruszki w białym czepku autorstwa Ferdinanda Bola powstał w latach 1640-1642. Znajduje się on w części Galerii Sztuki Dawnej poświęconej kulturze miejskiej i mieszkańcom miast. Przedstawia prawdopodobnie zamożną, ale powściągliwie nieepatującą bogactwem starszą kobietę, należącą do miejskiej elity – najbogatszych i najbardziej zasłużonych mieszkańców miast niderlandzkich, zasiadających w radach miejskich, przeważnie bankierów, kupców i rentierów, zwanych regentami, czyli rządzącymi. 

Zatem mamy tu sportretowaną patrycjuszkę holenderską – prawdopodobnie żonę, matkę pewnie już babkę dla kolejnego pokolenia zamożnych mieszczan, być może wdowę, choć czerń stroju jest tu raczej wyrazem społeczno-religijnego konwenansu, niż precyzyjną wskazówką. 

PRZEDSIĘBIORCZY UCZEŃ REMBRANDTA  

Ferdinand Bol, holenderski malarz, uczeń i współpracownik Rembrandta van Rijna, cieszył się bardzo dużym powodzeniem wśród zleceniodawców z warstwy regentów. Obraz datowany jest na lata tuż po zakończeniu pobierania nauki i asystowania w pracowni Rembrandta. Mimo widocznej sygnatury, w kolekcji Stanisława Augusta Poniatowskiego obraz ten uchodził za dzieło samego Rembrandta. Niewątpliwie Bol był pilnym uczniem, naśladującym osiągnięcia mistrza i imitującym momentami jego rozwiązania.  

Dwukrotnie żonaty, dzięki posagom i własnym zleceniom Ferdinand Bol dorobił się znacznego majątku, co z pewnością utrzymywało popyt na jego obrazy w środowisku zamożnych mieszczan. Finalnie powołano go do zarządu wielu miejskich instytucji, co wprowadziło go do warstwy regentów. 

HOLENDER I HOLENDERKA IDEALNI 

Staruszka w białym czepku z Galerii Sztuki Dawnej Muzeum Narodowego w Warszawie to przedstawicielka właśnie warstwy holenderskich patrycjuszy. Surowość emanująca z tego portretu odzwierciedla ideał społeczny, naznaczony doktryną kalwinizmu oraz konwencji przedstawień osób pobożnych, właściwie pojmujących swoje zobowiązania wobec społeczności i rodziny. Z drugiej zaś pragnienia oddania wizerunku modelki maksymalnie wiernego naturze, wynikającego z postulatu szczerości i prawdomówności solidnego rzemiosła malarskiego.

Kontekst społeczny mieszczańskich portretów w Holandii XVII wieku kształtowany był przez szereg zjawisk, wśród których z pewnością kolosalne znaczenie miała nauka genewskiego teologa Jana Kalwina. Nauka ta była doskonale dostosowana do potrzeb mieszczaństwa z jej przekonaniem, iż powodzenie życiowe jest przejawem łaski bożej, a bogacenie się nagrodą za cnotliwe życie, sukcesy w działalności kupca i przedsiębiorcy były więc Bogu miłe. Obowiązkiem moralnym zwolennika kalwinizmu było powiększanie majątku i inwestowanie kapitału w różne interesy handlowe[1].

W literaturze tego okresu – tekstach rodzimych, ale i relacjach podróżników odwiedzających kraj – dominuje charakterystyka ówczesnego mieszkańca Republiki jako człowieka rzetelnego, surowego w obyczajach, pobożnego, pracowitego, kochającego porządek i czystość, otwartego i gościnnego[2]. Sami Holendrzy wskazywali​,​ jakie cechy odróżniają ich od mieszkańców innych państw …w innych krajach chwała wyraża się przez pełne pychy demonstrowanie flag i sztandarów, tu zaś polega na umiejętności skrzętnego i skromnego gospodarowania; gdzie indziej pysznią się niepomiernym wydawaniem pieniędzy (…), tu ceni się życie bez długów[3].  

Holendrzy mają głęboki szacunek dla handlu, a nie dla feudalno-arystokratycznego modelu życia. Cechuje ich pragmatyzm i niechęć do przesądów i zabobonów, a cnota najwyższa to pracowitość, rzetelność mężczyzn prowadzących interesy i kobiet zajmujących się domem i rodziną, bez cienia ostentacji w obejściu i odzieży, choć i przejmujących stery rodzinnych przedsięwzięć, gdy sytuacja tego wymagała. 

PERFEKCYJNA PANI DOMU 

Przedstawiona na obrazie kobieta ubrana jest zgodnie z panującą modą w czarną suknię i rodzaj bezrękawnika ramowanego, być może podbitego futrem. Na głowie ma czepek – charakterystyczne nakrycie głowy zamężnych Holenderek, zarówno w domu, jak i na ulicy. Około 1600 r. czepek uszyty z dwóch kawałków materiału ułożonych jeden na drugim i różnie wymodelowanych obciska głowę oraz zasłania uszy i kark. Czepek, kołnierz i delikatne, koronkowe wykończenie rękawów spodniej koszuli to jedyne jasne akcenty stroju.

Kołnierz ma kształt nawiązujący do kryzy, która tak jak i wszechobecna czerń była elementem wpływu mody hiszpańskiej. W protestanckiej północy były one zresztą zawsze skromniejsze, podczas gdy w południowych stanach zdarzały się niewiarygodnie wysokie i suto marszczone. W czasie, gdy portret powstawał w Holandii, kryza była już w kalwińskiej północy często wypierana przez płaski kołnierz. Kryza i czepek należą do tzw. bielizny ozdobnej, podobnie jak efektowne, nakładane mankiety. Nieskazitelna biel tych dodatków była również manifestacją cnót czystości i schludności – kobiet jako perfekcyjnych pań domu i zamożności patrycjuszowskich rodzin. 

Parę cyfr da nam wyobrażenie, jak obfitą garderobę miewało mieszczaństwo bogate. Córka zamożnej rodziny amsterdamskiej otrzymywała na przykład w posagu 150 koszul i 50 chustek. Wdowa po pewnym patrycjuszu jest w 1620 r. posiadaczką 32 kryz rozmaitego typu[4].  

O całą tę bieliznę należało nie tylko dbać, ale najpierw ją uszyć i udekorować koronkami, które też należało zrobić. Oczywiście patrycjuszka miała służbę, ale służby trzymano w Niderlandach znacznie mniej niż w krajach sąsiednich. Władze nie pozwalały na zatrudnianie mężczyzn w charakterze służby domowej i nakładały w takich przypadkach bardzo wysokie podatki. W solidnym domu mieszczańskim bywały dwie, trzy służące, a najczęściej tylko jedna.  

PORZĄDKI A REPUTACJA NARODU

Na każdym szczeblu drabiny holenderskiego społeczeństwa tego okresu, gospodyni domowa czyni sobie z wzorowego prowadzenia gospodarstwa najwyższą cnotę. Wysiłki te korespondują z jej religijnie usankcjonowaną rolą społeczną, a efekty niemal kompulsywnych[5] porządków i zabiegów higienicznych składają się na powszechnie szanowany i podziwiany obraz kraju czystych i schludnych domów, ulic i miast. 

Stary testament wpajał kobiecie zasadę, że mężczyzna jest jej panem, ów zaś ze swej strony winien szanować swą towarzyszkę, która rodziła mu w bólach dzieci i dźwigała na sobie główną troskę o całą rodzinę, Nie jest rzeczą ważną, aby małżonka pozostała długo miła i ładna. Mężczyzna wymagał od niej, aby była silna, rozsądna, spokojna, obowiązkowa i płodna. Wierna małżonkowi, oddana dzieciom, dzierżąca mocną ręką ster spraw domowych, musiała stawić czoła wszelkim trudnościom życiowym[6].

Patrycjuszka zatem szereg czynności domowych wykonuje sama – tylko własnoręcznie przeprowadzane regularne porządki są gwarancją tak pożądanej perfekcyjnej czystości i ładu. W domach stale się pierze, szoruje i poleruje – nawet kamienne płyty przed domem​ -​ i zlewa wodą fronty domów. Do tego dochodzą jeszcze codzienne zakupy, które gospodyni robi ze służącą lub córką.  

W SŁUŻBIE NIESKALANYCH PODŁÓG

Starania te i standardy czystości i porządku spotykają się oczywiście ze społecznym uznaniem. Nawet najbardziej ekscentryczne wymagania w tym zakresie uchodzą za godne pożądania cnoty, uznawane za wyraz dbałości o reputację domu i jego gospodyni. 

Angielski ambasador William Temple z pobytu w Holandii w latach 70-tych XVII wieku w Holandii spisał taką oto relację Pewnego dnia do jednego z mieszczańskich domów w Amsterdamie  zapukał burmistrz z życzeniem spotkania się z panią domu. Gdy otworzyła mu krzepka fryzyjska służąca, określił cel wizyty i zamierzał wejść, ale ta zauważyła, że na jego butach znajduje się trochę błota. Nie powiedziawszy słowa zarzuciła sobie burmistrza na plecy, niczym worek, przeszła przez dwa pokoje, stanęła u stóp schodów, posadziła burmistrza na jednym ze stopni, zerwała mu trzewiki, włożyła pantofle domowe, po czym dopiero odpowiedziała uprzejmie: “Ależ owszem, pani będzie zachwycona pańskim przybyciem.”[7] 

Sportretowana przez Ferdynanda Bola kobieta wpatruje się wnikliwie, może nawet nieco niecierpliwie w widza. Najpierw przecież wpatrywała się w portretującego ją malarza – to skupienie podkreślają ściągnięte brwi, a lekko uniesione kąciki ust sprawiają, że prawie słyszymy: Och, tyle jeszcze mam do zrobienia, a tymczasem siedzę tu bezczynnie i pozwalam, by bezproduktywnie uciekał mi czas!

Agnieszka Kościelniak-Osiak


[1] Agnieszka Rosales Rodriguez, Śladami dawnych mistrzów. Mit Holandii złotego wieku w dziewiętnastowiecznej kulturze artystycznej, Warszawa 2008.

[2]  Antoni Ziemba, Nowe dzieci Izraela, Warszawa 2000.

[3]  Romeyn de Hooghe, Spiegel van Staat der Vereenigde Nederlanden, 1706 [w] Antoni Ziemba, Nowe dzieci Izraela.

[4] Paul Zumthor, Życie codzienne w Holandii, Warszawa 1965.

[5] Zob. Simon Schama, The Ambarrassment of Riches, London 1991.

[6] Paul Zumthor, Życie codzienne w Holandii, Warszawa 1965.

[7] j.w.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *