Wystawa twórczości Anny Bilińskiej w Muzeum Narodowym w Warszawie już została zamknięta. Miała bardzo dobre recenzje. Zewsząd dochodziły entuzjastyczne głosy widzów. Podziw dla Artystki i zachwyt jej dziełem mieszały się z pogłębioną refleksją nad sytuacją kobiety w XIX wieku. A ja w wyobraźni przywołuję po raz kolejny jej Portret własny (niedokończony) w kolorze starej fotografii…
Oto aktywna, ale i pełna skupienia malarka stoi w całej postaci. Jedna dłoń spoczywa w okolicy talii, druga jest opuszczona, z paletą. Widzę narzędzie pracy w zarysie. Zgaduję, że są tam też pędzle, na razie zaznaczone prostymi ciemnymi liniami rozsypanymi na spódnicy.
Myślę o dwoistości tego obrazu, o czasie, który został w nim uchwycony i o granicy, jaka na tym płótnie przebiega. Jednocześnie obserwuję szkic i finalne dzieło, początek i koniec pracy nad obrazem. Patrzę na proces, powstawanie warstw, tajemnicę tworzenia.
Wyobrażam sobie, jak dzień po dniu obraz zmienia się pod ręką Malarki. Jak planuje i wypełnia ona barwami powierzchnię, a potem doprecyzowuje szczegóły. I jak w pewnym momencie nie przychodzi już do pracowni, a zapis się urywa. Niektóre części dzieła pozostaną na zawsze otwarte.
Twarz emanuje spokojem, jest lekko zgaszona. Sylwetka wyłania się z przestrzeni, którą buduje ciemne tło i powietrze pomiędzy przedstawioną postacią a mną. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że patrzę w oczy kogoś, kto wie, że tu jestem. Dzieje się to w chwili, która dawno minęła, a jednak trwa do dziś. Jak na zdjęciu.
Obraz był malowany na zamówienie kolekcjonera Ignacego Korwin-Milewskiego do tworzonej przez niego galerii autoportretów sławnych artystów. W gronie zaproszonych do projektu malarzy znaleźli się między innymi: Jan Matejko, Jacek Malczewski, Aleksander Gierymski, Teodor Axentowicz, Franciszek Żmurko. Wśród nich była tylko jedna kobieta – Anna Bilińska. Nie dane jej było jednak skończyć swojej pracy. Artystka zmarła w wyniku choroby serca, w 1893 roku.